Te, co w sztuce mianują stylem
Iż przenika pieśń, kształci kamienie
Norwid

Jonathan Livingston Seagull był mewą, która napisała swoją autobiografię. Mistrz wszystkich stopni medytacji, wtajemniczony w misterium latania, najpierw fruwał wysoko i daleko, potem nieporuszony wznosił się w niebo, a w końcu opanował sztukę przefruwania przez skałę. Ta opowieść uruchomiła Erę Wodnika w USA.

To oczywiście bzdura, newage’owe czary mary. Kamienie są nieprzeniknione. Zwłaszcza dla ptaków. Szymborska puka puk puk do kamienia, który milcząc zamyka się w nieprzeniknionej monadyczności swojej; krakowska poetka z właściwym sobie wdziękiem odpowiada na to delikatnym, autoironią podszytym zdziwieniem. Dla Sartre’a doświadczenie leżącego na dłoni kamienia, bytu absurdalnie wsobnego i piekielnie Innego, to źródło przeżyć intensywniejszych i dużo mniej wdzięcznych (brutalnie mówiąc chce mu się rzygać).

Lecz przecież nie Szymborską ani Sartre’a o kamienie pytać należy, skoro Bóg nam dał Michała Anioła – największego spośród doktorów ornitologii litosfery, co i przefruwać przez kamień potrafił, i wykluwać zeń ptaki. Biografowie powiadają, że rzeźbiarz z Florencji każdą nową bryłę marmuru, nim tknął ją dłutem, dłońmi dotykał i pieścił, osłuchiwał, wąchał, a nawet smakował. Piękno – jak pisał Norwid – kształtem jest miłości i kształci kamienie. Prawdziwe więc poznanie nie przez rozum ani doświadczenie, lecz przez miłość się dokonuje. Chyba czuł to jakoś ów chłopiec, co patrząc na niedokończoną rzeźbę Michała Anioła, zapytał: „Skąd wiedziałeś, że tam był koń?”.

A jak to jest u Zbigniewa Herberta? Kiedy pierwszy raz dotarł na swój od dzieciństwa śniony Akropol, chłonął wzrokiem i dotykiem starożytne kolumny. Kiedy wetknąwszy nos w spękania stwierdził, że nie mają zapachu, postanowił poczekać na deszcz, bo wilgoć odsłania ukrytą kamienną woń (która niczego nie przypomina / niczego nie płoszy nie budzi pożądania).

Dlatego wierzę Herbertowi, gdy o kamieniach głosi.

poeta naśladuje sen kamieni
z głową w ramionach
jest jak kawałek rzeźby
oddychającej rzadko i boleśnie
śpiąc wierzy że on jeden
zgłębi tajemnicę istnienia
i że bez pomocy teologów
chwyci w spragnione usta wieczność

Kamień to miejsce inskrypcji, niemal niezniszczalny dokument, wiecznotrwałe świadectwo, kamienne usta chórów, nie zawsze dla nas czytelnych. Kamień jest dobrze zachowany Napis (skażona łacina) / głosi że Curatia Dionisia żyła lat czterdzieści. Próżna jednak nadzieja, że kamień poniesie przez wieki to, co uwiecznić pragniemy, nie wiesz jakie twe słowo i jaki kształt może błahy / przechowa zmarszczka kamienia – nie to co myślisz że tobą. Nieposłuszne kamienie nie dają się oswoić. Wiersz Kamyk, w jakimś sensie dla Herberta najważniejszy, bo zamyka jego najważniejszy autorski wybór wierszy, z jednej strony zdaje sprawę z tajemnicy Bytu, co tajemnicą niewzruszoną nieuchronnie i bezapelacyjnie zostanie, z drugiej sugeruje, że nasze znikliwe ludzkie bycie, samemu sobie nierówne i niepilnujące swych granic, głęboko naznaczone jest niebyciem. Głębszy niż ziemi krew / bujniejszy niż drzewo / jest biały kamień / obojętna pełnia // lecz znów krzyczą oczy / kamień się cofa. Prawdziwe spotkanie z kamieniem następuje w śmierci, milczenie / białego cienia ciągnie kamień, kiedy człowiek wolno obraca się w pomnik.

Poeta naśladuje głosy ptaków
wyciąga długą szyję
a wystająca grdyka
jest jak palec niezgrabny na skrzydle melodii
śpiewając wierzy głęboko
że przyspiesza wschód słońca
od tego zależy ciepło śpiewu
i czystość wysokich tonów

Ruchliwe ptaki piórami swymi i skrzydłami omiatają oczywiście więcej znaczeń niż metafizycznie obce niczym Parmenidesowy Byt kamienie. Gdy zginie ptak to zaraz w niebie dziura. Swoista skrzydlata polisemia, kiedy poeta biega jak szalony / zrywając naręcza ptaków i krzyczy jak ptak w pustce. A dusza to ptak olbrzymi / białymi skrzydłami bijący / do świtu każdej nocy.

W gnieździe uplecionym z ciała / żył ptak / bił skrzydłami o serce / nazywaliśmy go najczęściej: niepokój / a czasem: miłość.

Poeta, człowiek o upierzonej prawej dłoni, nie głosi kazań do ptaków jak święty Franciszek, chciałby ich raczej słuchać. Nie pytaj czym jest róża Ptak ją może opowie. Oto stajemy u wrót kolejnej tajemnicy, za nimi dotykają się historia i wieczność, za nimi rzeczywistość zza najodleglejszych granic świata spotyka się z tym, co ukryte najgłębiej wewnątrz człowieka. Wrota zamknięte są na klucz. Wiesz tę krainę ptak odmyka / co w drzewie śpi a drzewo w ziemi… W alfabecie świata ptak to znak epifanii – otwarcia tego, co zamknięte, wyrażenia niewyrażalnego, rozświetlenia ciemności. Ale i znak szyderczy, chichot klęski, parodia śpiewu, poderżnięte suplikacje nad rzeczą niewypowiedzianie śmieszną: okrągłym, białym, umazanym jajkiem. To był bardzo szczęśliwy pomysł / powierzyć nadzieję ptakom / odtąd ich wiara jest mocna / jak gołębnik.

Jest taka bajka o chłopcu, który stanął ze złym olbrzymem w zawody (a stawką było weselne wino, życie długie i szczęśliwe, ręka królewny i pół królestwa). W jednej z trzech turniejowych konkurencji chodziło o to, kto dalej dorzuci kamieniem. I zły olbrzym rzucił pierwszy, i przerzucił górę. Oczywiście chłopiec wygrał – jeszcze dalej rzucił, przerzucił horyzont – bo rzucił zaprzyjaźnionym wróbelkiem, co ile sił poleciał przed siebie. W gorących rękach chłopca ptak stał się kamieniem, kamień – ptakiem.

Także w wierszach Herberta dokonują się akty niezwykłych utożsamień, śpiewają skrzydlate kamienie, jak niemy wyrzut milczą nieruchome kamienne ptaki. Zaczyna się od źródeł: W mieście kresowym do którego nie wrócę / jest taki skrzydlaty kamień lekki i ogromny / pioruny biją w ten kamień skrzydlaty. Ów kamień ze skrzydłami obrosła tęsknota, która była bolesnym pokarmem całej poezji Herberta. Wykorzeniony autor Pana Cogito do końca zmagał się z okrutnym milczeniem, co nieuchronnie przychodzi u kresu, na koniec zamilkł głos ptaka ostatnia szczelina w kamieniu. Słone nic / skrzydło białego ptaka / przyschnięte do kamienia. Ów ptak (skamieniały słowik) zaciska w skamieniałych szponach małą planetę złożoną z pustki i zabranego powietrza.

Czym byłby świat
gdyby nie napełniała go
nieustanna krzątanina poety
wśród ptaków i kamieni

Tadeusz Różycki

Inspiracją powyższego tekstu jest, zacytowany w całości, choć ze zmienioną kolejnością zwrotek, wiersz Przypowieść. Prócz tego – w sposób jawny bądź ukryty – zacytowane zostały wiersze i proza poetycka Herberta: Kamyk, Pożegnanie miasta, Curatia Dionisia, Ołtarz, Biały kamień, Dotyk, Deszcz, Mały ptaszek, Chciałbym opisać, O Troi, Nefertiti, Dojrzałość, O róży, Kura, Las Ardeński, Ptak z drzewa, W mieście, Zimowy ogród, Głos, Martwa natura oraz Apollo i Marsjasz.

Zbigniew Herbert, fot Danuta B. Łomaczewska East News