Herbert. Poeta wyjątkowy i istotny dla wartości polskiej poezji XX wieku. Gdyby Zygmuntowi Krasińskiemu dane było poznać Zbigniewa Herberta, to rzekłby o nim: „przez Ciebie płynie strumień piękności i ty też jesteś pięknością”. Bo nie ma w Autorze „Jaskini filozofów” pęknięcia czyniącego świat poetycki odrębnym od świata biografii, jest tu wewnętrzna prawda, która nakazuje poecie pisać „suchy poemat moralisty tak-tak nie-nie”. Dlatego każde przesłanie Pana Cogito objawia całą swoją prawdę w postawie Herberta wobec życia.

I. Nie piszmy poecie uładzonego życiorysu …

Lwów. Tu urodził się 1924 roku. Miejsce szczególne dla Herberta nie tylko ze względu na jego urodziny, ale na genius loci Lwowa, na jego wielokulturowość. W jednym z wywiadów powiedział: „Lwów wywarł szalony wpływ na mnie. Teraz dopiero to doceniam. Przede wszystkim jako miasto wielonarodowościowe. Od urodzenia niemal zaszczepiony byłem przeciwko wszelkiej ksenofobii. Antysemityzm jest dla mnie czymś niezrozumiałym. (…) W tym mieście była dobra atmosfera międzyludzka, bo polatywał nad nim duch tolerancji, bardziej wyczuwalny niż w Polsce centralnej, gdzie większość ludności stanowili rdzenni Polacy. Ogromnym bogactwem każdej kultury jest wielonarodowość. Dla mnie Polska bez mniejszości, zwłaszcza bez ruchliwej, inteligentnej, żywej mniejszości żydowskiej, jest czymś zubożałym. Polska dzisiejsza, w dziewięćdziesięciu procentach etnicznie polska, nie jest już tą Polską, którą ja pamiętam, którą lubiłem i z której czerpałem soki”. Doświadczenia wyniesione z tego miasta będą wielokrotnie powracały w jego poetyckiej refleksji, jak choćby ten głos : „- szukam cię rabi / za którym firmamentem / ukryłeś mądre ucho / boli mnie serce rabi / mam kłopoty / może by mi poradził / rabi Nachman / ale jak mam go znaleźć / wśród tylu popiołów’’. W czasie okupacji był karmicielem wszy w Instytucie Behringa, uczęszczał na tajne komplety Uniwersytetu Jana Kazimierza i należał do AK. Wojna stała się również i jego traumą, ale nie przeniósł jej na karty swoich tomików poetyckich, nie poszedł drogą wielu poetów. „Wśród tylu popiołów” szukał własnego miejsca.

Po 1945 roku nie umiał odnaleźć się w nowej rzeczywistości, był to stan nieuleczalnego cierpienia, wewnętrznej niezgody i protestu. Przyszło więc Herbertowi tworzyć w czasach niezwykle skomplikowanych dla wszystkich Polaków, które Jacek Trznadel nazwie – „okresem hańby domowej”, jednak anatomię „zniewolonego umysłu” zostawmy historykom i socjologom. Dla poezji ważna jest natomiast niepodległość wewnętrzna Herberta, jego „potęga smaku w którym są włókna duszy i chrząstki sumienia”. Nie ma w życiorysie Herberta wstydliwych fragmentów, nie musi tłumaczyć się z napisanego heksametrem poematu na cześć Bieruta. Zawsze był pryncypialny i może dlatego obok garstki prawdziwych przyjaciół, miał też wrogów i prześmiewców. Cóż Pan Cogito powiedział o Cnocie, że jest „jak włos w gardle” i „że nie jest oblubienicą / prawdziwych mężczyzn”. Ale była oblubienicą Herberta, dlatego zerwał ze Związkiem Literatów, nie miał hucznych poetyckich spotkań z czytelnikami i wielokrotnych wydań tomików poetyckich. Na życie zarabiał jako sprzedawca w sklepie i w biurze Przemysłu Torfowego, pisał do przysłowiowej szuflady i oglądał reprodukcje malarstwa. „Kto wie gdyby nas lepiej i piękniej kuszono/ słano kobiety różowe jak opłatek/…/Zaiste ich retoryka była aż nazbyt parciana / [Marek Tuliusz obracał się w grobie} / łańcuchy tautologii parę pojęć jak cepy/ dialektyka oprawców żadnej dystynkcji w rozumowaniu/ składnia pozbawiona urody koniunktiwu”.

To samotność jako świadomy wybór wierności sobie samemu i wyznawanym wartościom oraz duchowym nauczycielom – prof. Izydorze Dąmbskiej i prof. Henrykowi Elzenbergowi. Kazimierz Brandys i Agnieszka Holland byli przeciwni ocenom, jakich dokonywał Herbert wobec kolegów- pisarzy „ukąszonych Heglem”. Brandys oskarżył poetę o pychę, a reżyserka twierdziła , że niepotrzebnie rozdrapuje rany u ludzi, którzy zmienili poglądy, a teraz są w podeszłym wieku. Cenne są tu słowa polemiki zawarte w „Dzienniku pisanym nocą” G. Herlinga Grudzińskiego, w których autor „Innego świata” podkreśla wartość prawdy, która jest ponad przemilczeniami, orwellowskie „piece pamięci” nie mogą być budowane w imię nie sprawiania komuś przykrości, a postawę Herberta nazwał nie pełną pychy, ale godności i inteligencji.

Bezkompromisowa wierność sobie niesie samotność, ale Herbert przyjął ją ze stoicką mądrością. Między innymi za sprawą tej postawy stał się dla wielu czytelników duchowym przewodnikiem, Mistrzem, który nie uczy łatwego optymizmu, ale sprawia, że nawet cierpienie objawi swoje piękno. Dlatego tak często, my czytelnicy, sięgamy po jeden z najpiękniejszych jego wierszy, dedykowany profesorowi Elzenbergowi, „Do Marka Aureliusza”. „Dobranoc Marku lampę zgaś / i zamknij książkę Już nad głową / wznosi się srebrne larum gwiazd / to niebo mówi obcą mową / to barbarzyński okrzyk trwogi / którego nie zna twa łacina / to lęk odwieczny ciemny lęk / o kruchy ludzki ląd zaczyna / bić I zwycięży /…/ więc lepiej Marku spokój zdejm / i ponad ciemność podaj rękę / niech drży gdy bije w zmysłów pięć / jak w wątłą lirę ślepy wszechświat / zdradzi nas wszechświat astronomia / rachunek gwiazd i mądrość traw / i twoja wielkość zbyt ogromna / i mój bezradny Marku płacz”.

Herbert był skromnym człowiekiem, jego autoironia dała mu dar dystansu do słynnego marzenia renesansowych poetów: „Gloria, Fama, Laus…”. W wierszu pt. „Dawni Mistrzowie” daleki jest od refleksji Horacego o sławie, bliskie jest mu raczej myślenie średniowiecznych, anonimowych artystów, którzy „obywali się bez imion / ich sygnaturą były / białe palce Madonny /…/ wzywam was Starzy Mistrzowie / w ciężkich chwilach zwątpienia / sprawcie niech spadnie ze mnie / wężowa łuska pychy / niech zostanę głuchy / na pokuszenie sławy”. Ale, choć pewnie skarciłby mnie za to, to nie mogę nie napisać o jego sławie na świecie. I zawsze w takich momentach przypomina się chichot W. Gombrowicza, który już nie pozwoli bezkarnie orzec o pisarzu, że wielkim był, ale wierzę w mądrość Mistrza Witolda, który w szczególnych wypadkach pozwala na orzecznictwo w sprawie wielkości artysty. A więc Zbigniew Herbert wielkim poetą był… To najbardziej znany na świecie i najczęściej tłumaczony polski poeta XX w. Kilkakrotny kandydat do Literackiej Nagrody Nobla. Już w 1964 r. Karl Dedecius, słynny admirator polskiej literatury, tłumaczy jego wiersze na język niemiecki. W 1968 r.Cz.Miłosz przetłumaczy wiersze Herberta na język angielski i wyda z entuzjastyczną przemową Alfreda Alvareza w „Penguin Books”. W 1977 r. prestiżowa oficyna wydawnicza Oxford University Press wyda tom jego poezji w tłumaczeniu Carpenterów. Przedmowy do jego wierszy pisały takie autorytety kultury jak: Josif Brodski, Miroslav Holub, Klaus Steammler czy Paolo Marchesiani. Był laureatem prestiżowych nagród: im. Nikolasa Lenaua, im. Herdera, międzynarodowej nagrody Walijskiej Rady Sztuki, a także nagrody im. B.Schulza ufundowanej przez amerykańską Fundację Studiów Polsko – Żydowskich, nagrody Jerozolimy. Nazwisko Herberta jako jedyne polskie znalazło się w renomowanej publikacji „An Introduction to 50 Modern European Poets”.

Jego najwierniejszym przyjacielem była żona Katarzyna – kobieta o nieprzeciętnej inteligencji, wrażliwości i wielkim sercu. Każdą otrzymaną nagrodę przeznaczali na podróże, bez których nie powstałyby wspaniałe eseje o sztuce europejskiej. Przez ostatnią część życia zmagał się z chorobą i wielkim cierpieniem, ale i je zniósł z godnością i dzięki oparciu, jakie zawsze miał w żonie. Pisał: „Panie / dzięki Ci składam za strzykawki z igłą grubą i cienką jak / włos /…/ pokorny kompres/…/ dzięki / za kroplówkę, sole mineralne, wenflony, a nade wszystko za pigułkę na sen o nazwach jak rzymskie nimfy/…/”. Upłynęły 2 lata od śmierci poety. Jednak cały czas trudno uwierzyć, że Herbert nie napisze żadnego już wiersza. Każdy jego nowy wiersz przyjmowaliśmy jako przesłanie, wierzyliśmy każdemu słowu, bo zawsze „stawało się ciałem”. Teraz dzięki żonie poety poznamy pozostawione eseje o podróżach do Grecji, korespondencje i może Katarzyna Herbert napisze wspomnienia…

II. Ogród sztuki …

„Żyłem wówczas miłością do Altichiera

z Oratorium San Giorgio w Padwie i do Ferrary
którą kochałem bowiem przypominała moje
zrabowane miasto ojców. Żyłem rozpięty
między przeszłością a chwilą obecną
ukrzyżowany wielokrotnie przez miejsce i czas

A jednak szczęśliwy ufający mocno
że ofiara nie pójdzie na marne. ”
„Rovigo”

Orvieto.Umbria. Nastrój włoskiego, kameralnego miasta. Turyści na szczęście wolą Rzym, Wenecję, Padwę. Ich aparaty fotograficzne kochają tylko wielkich. Michał Anioł, Leonardo, Brammante najlepiej komponują się w pamiątkowych albumach i triumfalnie przechodzą z rąk do rąk na rodzinnym spotkaniu wspomnieniowym.

W Orvieto jest ciszej, upał nawet nie jest tak dokuczliwy. Maleńkie, wąskie uliczki tworzą przyjazny gąszcz prowadzący do Fra Angelico i Signorellego. Herbert długo przypatrywał się ich freskom. Kochał wielkich, ale umiłował sobie najbardziej tych mniej znanych. Rozumiał ich samotne zmaganie z powołaniem artystycznym, gorycz niedoskonałości i artystyczne zwątpienia. Bo zawsze cenił sztukę, która nie uwalnia się od cierpienia, ale zamyka je w sobie jako prawdę, która dotyczy losu każdego człowieka. Tę rezerwę wobec piękna, które omija cierpienie wypowie tak oto w wierszu „Klasyk”: „Tylko nigdy nie domyśli się, że żyłki marmuru w termach Dioklecjana to są pęknięte naczynia krwionośne niewolników z kamieniołomów”. Apollo nie rozumiał tego. Miał słuch absolutny, dbał o czystość formy. Cierpienie Marsjasza napawało go wstrętem. Od niechcenia, czyszcząc swój instrument po wygranym pojedynku, spoglądał na niego i widział, jak ociekał krwią przywiązany do drzewa, dopiero co obdarty ze skóry. Apollo jednak ze spokojem rozmyślał o nowych gałęziach sztuki. Krzyk Marsjasza irytuje „boga o nerwach z tworzyw sztucznych”. Zwycięzca odchodzi więc „żwirową aleją / wysadzaną bukszpanem”. Marsjasz wyje z bólu i brocząc we krwi wykrzyczy swój poemat. Apollo dawno już nie słucha satyra. „nagle / pod nogi upada mu / skamieniały słowik / odwraca głowę / i widzi / że drzewo do którego przywiązany był Marsjasz / jest siwe / zupełnie”. Herbert zawsze stanie po stronie tego, co można nazwać, nieuleczalną chorobą niedoskonałości. Narazi się nawet bogom, aniołom, którzy u wrót doliny Jozefata bezwzględnie odbiorą nam zaciśnięte w pięściach „strzępy listów wstążki włosy ucięte / i fotografie”, by pochylić się nad człowiekiem, nad lękiem tego świata.

Dlatego kochał Altichiera, Piero dela Francescę, Fra Angelico. W swoich esejach marginalnie traktuje wielkie miasta, niewiele miejsca poświęci Paryżowi, Rzymowi. Oprowadza nas raczej po Orvieto. Pokaże freski Signiorellego, Fra Angelico. Jarosław Iwaszkiewicz nie mógł wybaczyć Herbertowi, że ceni je bardziej niż te genialne z Kaplicy Sykstyńskiej. Poeta wolał wejść do katedry w Orvieto i godzinami rozmyślać nad złotem Fra Angelico, nad nieporadnością Madonny, z jaką trzyma swoje dzieciątko, nad ciężarem kamienia, z którego budowniczowie wznosili katedry gotyckie, nad smakiem włoskiego Campari … Francesco Catalucio wspomina apel Herberta do Włochów zamieszczony w jednej z gazet mediolańskich:”To skandal ! W Padwie wszyscy pędzą, aby zobaczyć Giotta i nawet nie zauważają, że dwa kroki dalej, pozbawiony choćby przyzwoitego oświetlenia, znajduje się Altichiero”.

Altichiero, Vermeer van Delft – wiele zawdzięczają oczom Herberta. Każda jego podróż owocowała kolejnym olśnieniem, kolejną przygodą ze sztuką europejską, ofiarowaną później nam czytelnikom poprzez niezapomniane eseje, pełne niezwykłej błyskotliwości i cudownego poczucia humoru oraz zrozumienia sztuki, którego może mu pozazdrościć wielu historyków sztuki. Notabene niektórzy historycy sztuki krytykują rozważania poety np. na temat gotyku, ale czytelnikom Herberta bliski jest właśnie jego sposób patrzenia na sztukę. Kiedyś taką burzę dyskusji rozpętały prace Ervina Panofsky`ego, który to podkreślał, że czasem utalentowany laik odkryje prawdę zaklętą w dziele sztuki i uczyni to lepiej niż profesjonalny badacz. Czytając od lat „Zeszyty Literackie”, choćby prace Wojciecha Karpińskiego, widzę jak wielu poszło drogą wytyczoną przez Herberta, i ich es8eje na temat sztuki są tak bliskie myśleniu poety, tak fantastycznie urzekające swoją pr8ostotą, brakiem kompleksów Przybysza z Północy i spełnionym pragnieniem Herber8ta, by nie dać się wydziedziczyć

Otwieram album z reprodukcjami Vermeera. Niewiele namalował, ale każdy z jego obrazów jest niezwykłą opowieścią o zwykłych, codziennych sprawach. Vermeer zaprasza do typowego holenderskiego wnętrza przepojonego prostotą. Z boku wspaniałe okno, wystarczy lekko je otworzyć, by usłyszeć rozmowę dobiegającą z ulicy, dźwięk kół powozu jadącego po bruku ulicy w Delft. Do vermeerowskiego okna podchodzi dziewczyna, by przeczytać list. Jej skupienie i spokój pozostają na zawsze w pamięci miłośników malarstwa. A kobieta z dzbankiem w granatowej sukni uchyli je mocniej, przypatrując się kolejnemu dniu w Delft… Zamykam album. Wiem, że po ogrodzie sztuk najpiękniej oprowadza Herbert, dlatego z niecierpliwością czekam na opublikowanie pełnej wersji teczki z napisem „Vermeer”.

Herbert podróżnik, odkrywca zapomnianych ogrodów sztuki…

III. Ogród z kołatką w tle …

„Są tacy którzy w głowie
hodują ogrody / … /
moja wyobraźnia
to kawałek deski
a za cały instrument
mam drewniany patyk / … /
uderzam w deskę
a ona podpowiada
suchy poemat moralisty
tak – tak
nie – nie” „KOŁATKA”

Kiedy Agamemnon wrócił do domu, Klitajmestra nie ofiarowała mu swojego oczekiwania, tęsknoty odganiającej duszące sny. Nie chciała żyć jak Penelopa. Agistos zawsze był na miejscu, piękny i głupi, nie wymagał od niej zbyt wiele – bogactwo i pachnące pożądaniem ciało wystarczały mu w zupełności. Oczywiście, że musieli zabić Agamamnona. Pokrzyżował im wszystkie plany. Nie pomyśleli o cierpieniu Orestesa i Elektry, i nie przyszło im do głowy, że dzieci mogą kiedyś zabić matkę mężobójczynię. I uczyniły to – na zawsze wpędzone w otchłań władzy Erynii. Herbert często myślał o historii rodu Atrydów. Wiedział, że ma ona jednak swój węzeł – przestrogę, wewnętrzny nakaz walki o prawość, uczciwość. Odrzucenie przez człowieka zasad otwiera drogę do chaosu wartości, a to rodzi tylko zniszczenie i śmierć. Dzisiejsza historia rodu Agamemnona wygląda tragiczniej, choć wydaje nam się, że tylko Grecy potrafili tak objawić „nieznośny ciężar bytu”. Herbert ujął ją w następujący sposób w utworze pt. „Brak węzła”. Klitajmestra otwiera okno, przegląda się w szybie, by włożyć swój nowy kapelusz. Agamemnon jest w przedpokoju, zapala papierosa, czeka na żonę. Do bramy wchodzi Agistos. Nie wie, że Agamemnon wczoraj w nocy wrócił. Spotykają się na schodach. Klitajmestra proponuje aby pójść do teatru. Odtąd często będą chodzili razem. / Elektra pracuje w spółdzielni. Orestes studiuje farmację. Wkrótce ożeni się ze swą nieostrożną koleżanką o bladej cerze i wiecznie załzawionych oczach.”

Dziś nie ma węzła. Przesuwa2my dowolnie granice etyczne, mieszamy dobro ze złem. Zbrodnia i występek normalnieją, powszednieją. Hipokryzja staje się sposobem na życie. Herbert nie mówi nic o zdradzie, o morderstwie. Wszystko jest w przemyślany sposób ukryte pod pozorami normalności i monotonii dnia codziennego. Nic się nie stało, nikt nikogo nie zdradził. Dla cennego spokoju można nawet żyć we troje. Elektra i Orestes nie zemszczą się na niewiernej matce, bo nie ma zbrodni, nikt niczego złego nie uczynił … Nie ma dobra, nie ma zła, etyczna próżnia. Brak węzła …

Herbert jest poetą wymagającym. Przypomina czytelnikowi stare, odwieczne wartości, które we współczesnym świecie „pachną naftaliną”. Wie, że wierność im kosztuje wiele, bo „wokół huczy wspaniałe życie” i nikt nie ma czasu ani ochoty na wysłuchiwanie kazań Sokratesa z Kantem razem wziętych. Próbujemy dostosowywać wartości do zmieniającego się czasu, ale „Pan Cogito o cnocie” przestrzega nas przed tym. Wartości muszą pozostać obiektywnymi, muszą stanowić oparcie dla nas. To wiązadła świata. Bez nich czeka nas tylko nowoczesna barbaria i utrata więzi z przeszłością. Ucieczka od wartości nie jest wcale symbolem nowoczesności i postępu, ale nonszalancji i arogancji, i prowadzi do samotności i cierpienia człowieka oraz braku jakiegokolwiek oparcia. Herbert powie tak oto o Cnocie Sokratesa, Marka Aureliusza, św. Tomasza, Kanta, Elzenberga … o Cnocie …

„mój Boże / żeby ona była trochę młodsza / trochę ładniejsza / szła z duchem czasu / kołysała się w biodrach / w takt modnej muzyki / może wówczas pokochaliby ją / prawdziwi mężczyźni / … / żeby zadbała o siebie / wyglądała po ludzku / jak Liz Taylor / albo Bogini Zwycięstwa / ale od niej wionie / zapach naftaliny / … / nieznośna w swoim uporze / śmieszna jak strach na wróble / jak sen anarchisty / jak żywoty świętych”

W tym skomplikowanym świecie, samotności Międzygalaktycznej, eksperymentów genetycznych, tajemnic kosmologii i zwykłego codziennego strachu przed upływem czasu i śmiercią, przed starzeniem się i utratą urody – mamy te wspaniałe wiersze Zbigniewa Herberta. Poety, który pokazał nam, jak być prawdziwie wolnym i jak warto uczynić to – dla samego siebie. I na koniec pociecha, którą nam pozostawił – wiersz „Kamyk”, który zamyka jego szczególny wybór wierszy, bo ułożony przez samego Herberta w 1998 roku, w roku jego śmierci.

KAMYK

kamyk jest stworzeniem
doskonałym

równy samemu sobie
pilnujący swych granic

wypełniony dokładnie
kamiennym sensem

o zapachu który niczego nie przypomina
niczego nie płoszy nie budzi pożądania

jego zapał i chłód
są słuszne i pełne godności

czuję ciężki wyrzut
kiedy go trzymam w dłoni
i ciało jego szlachetne
przenika fałszywe ciepło

– Kamyki nie dają się oswoić
do końca będą na nas patrzeć
okiem spokojnym bardzo jasnym”

Heda „Martwa natura z krabem” – XVII w.

IV. INNI O ZBIGNIEWIE HERBERCIE

KRZYSZTOF ZANUSSI

Dzieło Zbigniewa Herberta stanowiło natchnienie także dla moich filmów, choć zdarzało się, że przemawiał głosem człowieka gwałtownego. Nie osiągnął nigdy tego dystansu do świata, ludzkich ułomności, jaki daje starość. I w tym sensie umarł jako człowiek jeszcze młody. Jest jeszcze jeden wymiar żalu po Herbercie – odszedł zanim został nagrodzony tym, czego wszyscyśmy oczekiwali – bez Nagrody Nobla, bez szerokiej międzynarodowej sławy, na którą zasłużył.

ZBIGNIEW ZAPASIEWICZ

Jestem bowiem z jego osobą, a przede wszystkim z jego poezją związany od wielu, wielu lat. Był autorem, który w sposób najbardziej znaczący wyznaczał moje zainteresowanie poezją powojenną. Jego ogląd świata jest mojemu myśleniu niesłychanie bliski. Jest to, jednym słowem, szukanie porządku świata. Stawianie pytań – a nie jednoznacznych ocen. Pan Cogito pyta, pan Cogito ma wątpliwości, a jednocześnie szuka porządku. W dzisiejszym świecie rozchwianych wartości, pobieżnego, amatorskiego i niemądrego spojrzenia na świat, to, co w swoim myśleniu proponował Zbigniew Herbert, jest może mało popularne, ale godne głębokiego zastanowienia. Jego poezja zawsze budziła moją głęboką refleksję nad światem – być może dlatego, że chciałbym umieć podobnie myśleć.

GUSTAW HERLING GRUDZIŃSKI

Jeden z najwybitniejszych pisarzy polskich, znakomity poeta, świetny eseista, no i, pozwolę sobie na ten akcent osobisty, bliski mi człowiek i przyjaciel. Bardzo nad tym cierpię, że nie dożył dnia, w którym stałby się laureatem, bardzo zasłużonym laureatem, literackiej Nagrody Nobla. Ale w sercach jego admiratorów i czytelników jest on już niewątpliwie, i był od dość dawna, takim właśnie laureatem noblowskim. Z perspektywy zagranicy chcę dodać, że należy on do najbardziej znanych pisarzy polskich w innych krajach. Kilka miesięcy temu jeden z największych włoskich wydawców, Adelphi z Mediolanu, opublikował wybór wierszy Zbyszka ze wstępem Josifa Brodskiego.

PIOTR KŁOCZOWSKI

W swojej ostatniej wypowiedzi za życia – odczytanej w Teatrze Narodowym w maju tego roku – Zbigniew Herbert powiedział o sobie cytując Słowackiego „Nie zostawiłem tutaj żadnego dziedzica”. Odnosi się to do poezji, wizji kultury i Polski, w tym sensie, że odkrycia poety są jedyne i niepowtarzalne. Filozoficzny wymiar poezji Herberta nie ma sobie równego. Jeżeli jest ktoś drugi – to tylko Miłosz. Herbert jest jednym z najbardziej znaczących nazwisk w poezji powojennej Europy. Takiego stopu – głębokiego poczucia tragizmu i piękna świata – nie ma u nikogo innego. Warto w tym miejscu przypomnieć Henryka Elzenberga, którego wykładu o Szekspirowskim Brutusie słucha dwudziestokilkuletni Zbigniew Herbert i o jego lekturze w tym samym czasie „Ocalenia” Czesława Miłosza. Tu, w tym momencie, jest tajemniczy początek jego poezji.

KARL DEDECIUS

Od lat pięćdziesiątych tłumaczę jego wiersze, należy on do mojego pokolenia i razem z utworami Szymborskiej i Różewicza był mi najbliższy z polskich poetów współczesnych. Herbert żył życiem bardzo skomplikowanym i cierpiał z powodu swoich przyjaciół i z powodu swoich wrogów, z powodu swojej ojczyzny, Europy i świata. Z biegiem czasu doszły do tego jeszcze banalne cierpienia fizyczne i dlatego wiedziałem, że to życie jest skomplikowane i nie będzie wieczne. Wieczne są natomiast jego wiersze, bo był on nie tylko jednym z największych polskich poetów tego stulecia, ale także jednym z największych liryków Europy i chyba ze współcześnie żyjących poetów do tej Europy najbardziej przywiązany, jeśli chodzi o jego edukację, charakter, tradycje rodzinne i intelektualne. Twórczość Herberta została wyżej oceniona w Niemczech niż twórczość innych polskich poetów. Otrzymał w naszym kraju z piętnaście nagród, a jego liryka ma największe nakłady sięgające stu tysięcy, a to jest olbrzymia liczba. Był najbardziej znanym, najczęściej drukowanym w prasie i publikowanym w niemieckim radiu polskim poetą.

(podaję za Rzeczpospolitą z 29.07.98 r. nr 174)

V. Zbigniew Herbert o sobie i swojej poezji.

„A ja chciałbym tylko, żeby to, co piszę, było odzwierciedleniem jakiegoś ludzkiego życia – nieważnego, niespecjalnego, mojego, a przez to i mego pokolenia, mojego stosunku do starszych, do mistrzów. To obowiązek kontynuacji i – mimo moich strasznych wad charakteru – obowiązek wierności. O, tak bym powiedział, że moja poezja jest o wierności, w ogóle o pewnej cnocie trwałości, o potwierdzeniu bytu w całym jego skomplikowaniu.” (Zeszyty Literackie, nr 68/1999, fragm. Wywiadu R. Gorczyńskiej)

„(…) dla humanisty pewność, że nawet gdyby wszystkie słowa zostały zakłamane, można będzie w milczeniu oddzielać rzeczy dobre od złych, czyste od brudnych, ta pewność jest chyba krzepiąca”. („Twórczość”, 1956)

„Wymyśliłem sobie taką praktyczną, prywatną, moralną dyrektywę: jeśli masz dwie drogi do wyboru, wybieraj zawsze drogę trudniejszą dla ciebie”. („Polityka”, 1976)

„Płynie się zawsze do źródeł pod prąd, z prądem płyną śmiecie”. („Krytyka” , 1981)

„Domeną artysty, jedyną domeną, jest ludzka świadomość, próba uwrażliwienia na krzywdy i poniżenia współobywatela. A także sączenie prawdy, że warto być dobrym, sprawiedliwym, wybaczającym, bo nawet w romansie kryminalnym w końcu inteligentny porucznik Kłyś łapie przebiegłego mordercę za poły”. („Tygodnik Solidarność”, 1991)

VI. Wybrana twórczość Zbigniewa Herberta.

„Struna światła”, Warszawa, Czytelnik, 1956 r.
„Hermes, pies i gwiazda”, Warszawa, Czytelnik, 1957 r.
„Studium przedmiotu”, Warszawa, Czytelnik, 1961 r.
„Barbarzyńca w ogrodzie”, Warszawa, Czytelnik, 1962 r.
„Napis”, Warszawa, Czytelnik, 1969 r.
„Pan Cogito”, Warszawa , Czytelnik, 1974 r.
„Raport z oblężonego miasta i inne wiersze”, Paryż, Instytut Literacki, 1983 r.
„Elegia na odejście”, Paryż, Instytut Literacki, 1990 r.
„Rovigo”, Wrocław, Wydawnictwo Dolnośląskie, 1993 r.
„Martwa natura z wędzidłem”, Wrocław, Wydawnictwo Dolnośląskie, 1993 r.
„Epilog burzy”, Wrocław, Wydawnictwo dolnośląskie, 1998 r.
„89 wierszy – wybór i układ autora”, Kraków, Wydawnictwo a5, 1998 r.

Każdy wielbiciel twórczości Z. Herberta wiele zawdzięcza wspaniałym „Zeszytom Literackim” i niestrudzonej Pani redaktor naczelnej – Barbarze Toruńczyk. Za wszystkie te lata ze Zbigniewem Herbertem składam najserdeczniejsze podziękowania.

Magdalena Gauer