Adam Zagajewski napisał kiedyś o poezji Zbigniewa Herberta: „Podziwiam królewską dumę twoich wierszy”. Bo rzeczywiście, każdy kto się zetknął z jego twórczością może odnaleźć w pięknej formie literackiej wyjątkowo odkrywczą myśl. Ta „królewskość” – to klarowność przesłania, głęboki ton moralny, refleksja historyczna i filozoficzna, którą można w polskiej poezji porównać do przenikliwości Cypriana Kamila Norwida.

To odwaga intelektualna, samodzielność poszukiwań, delikatnie skrywana za wieloma kreacjami, bogata uczuciowość. Wiedza i różnorodność tematyczna połączona z potrzebą ciągłego poszukiwania i mówienia prawdy. Może właśnie wszystko to sprawia, że utwory Herberta pisane pięć, dziesięć, czy dwadzieścia lat temu nie tracą ze swej odkrywczej aktualności i fascynują coraz to nowych czytelników w Polsce i w wielu krajach świata.

I choć tematy jego wierszy, esejów i dramatów są różne, to przecież te dwie cechy – piękno formy literackiej i prostota języka pełniącego służebną funkcję wobec treści, a zarazem głębia tej treści, są zawsze rozpoznawalną sygnaturą mistrza ze Lwowa.

Refleksja Herberta nie służy nigdy budowaniu egotycznych światów, piękna sztuki dla niej samej. Nie prowadzi do wznoszenia kolejnych schodów abstrakcji prowadzących ku swoistej intelektualnej grze. Jest toczona w oparciu o konkretną rzeczywistość historyczną, ontologiczną, prowadzona „tu i teraz” z niezłomną wiarą w sens i porządek wartości – to rzecz o wierności.

Twórczość Herberta powstała z potrzeby oporu w okresie powojennym wobec narzuconego Polsce i innym krajom zniewolenia; sprzeciwu wobec przemilczania dziedzictwa kulturowego, podważania tradycyjnego systemu wartości. Z negacji konformizmu i relatywizmu. Jest artystyczną „relacją” o niebezpieczeństwach, jakie napotyka świadomość współczesnego człowieka szukającego wytrwale istoty swej powinności, narażonego na amnezję historyczną i wydziedziczenie. Jak chyba żadna poezja współczesna w Polsce jest pełna współczucia dla pokrzywdzonych -teraz i w przeszłości. Czerpiąc twórczo z miłością i wielkim znawstwem ze skarbca Biblii i kultury antycznej Herbert nieustannie bierze w obronę współczesnego człowieka przed zagrożeniami, jakie niesie historia. Unika jednak łatwego dydaktyzmu i prostych rozwiązań, raczej niepokoi sumienia i wzywa do własnych poszukiwań.

Urodził się we Lwowie 29 października 1924 roku. Pochodził z polskiej rodziny o tradycjach kulturalnych i patriotycznych. Był synem Marii z Kaniaków i Bolesława Herberta, legionisty, prawnika, profesora ekonomii, dyrektora banku oraz oddziału Zakładu Ubezpieczeń „Westa”.

Pierwsze trzypokojowe mieszkanie, w którym wychowywał się z siostrą Haliną i bratem Januszem, znajdowało się w kamienicy przy ulicy Łyczakowskiej 55. Mieszkali wspólnie z babcią, Marią z Bałabanów, z pochodzenia Ormianką. W roku 1932 państwo Herbertowie przeprowadzili się na ulicę Piekarską, potem zaś na Tarnowskiego, a tuż przed wojną na Obozową, niedaleko Parku Stryjskiego. Lato spędzali w wybudowanej przez siebie podmiejskiej willi w Brzuchowicach. Były to piękne, szczęśliwe lata, do których miał potem wracać w swej twórczości. We Lwowie rozpoczął naukę. Najpierw była to szkoła podstawowa świętego Antoniego, później zaś VIII Państwowe Gimnazjum imienia Króla Kazimierza Wielkiego.

Wybuch II wojny światowej rozpoczął się dla rodziny Herbertów 10 września w Brzuchowicach zajętych przez wojska niemieckie. Na Lwów spadły w tym czasie pierwsze bomby. Dla przyszłego poety oznaczało to koniec szczęśliwego świata dzieciństwa. 22 września do Lwowa, na mocy tajnego układu Ribbentrop – Mołotow, po wycofaniu się Niemców, wkroczyli Sowieci. Herbertowie przeżyli okupację sowiecką w trwodze i z trudem. Ojciec został aresztowany przez NKWD, po jakimś czasie wrócił jednak szczęśliwie do domu.

Po ukończeniu II klasy gimnazjum Zbyszek kontynuował naukę w tej samej szkole, ale zmienionej na „Szkołę Średnią nr 14″ -dziesięciolatkę- oczywiście z nowym programem nauczania. Po powtórnym wkroczeniu Niemców do Lwowa zamknięto wszystkie polskie szkoły ponadpodstawowe. Jak wielu jego kolegów uczył się na tajnych kompletach i zdał maturę w styczniu 1944 roku. Rozpoczął studia polonistyczne na konspiracyjnym Uniwersytecie Jana Kazimierza. Aby zdobyć środki na utrzymanie rodziny, a także otrzymać „Ausweis”, dokument chroniący przed niemieckimi łapankami, pracował jako karmiciel wszy w produkującym szczepionki przeciwtyfusowe Instytucie profesora Rudolfa Weigla. Był też sprzedawcą w sklepie z wyrobami metalowymi. W tym czasie złożył przysięgę i został żołnierzem podziemnej Armii Krajowej.

26 marca 1944 roku, przed ponownym wkroczeniem do Lwowa Sowietów, państwo Herbertowie wraz z dziećmi wyjechali do Krakowa i zamieszkali w pobliskich Proszowicach. Zbigniew nigdy już nie powrócił do rodzinnego miasta. Dzięki zrozumieniu, iż wkroczenie Armii Czerwonej na teren całej Polski oznacza dalszą i równie niebezpieczną okupację kraju, nie uległ jak inni złudzeniu i na apel polskich komunistów wzywających do ujawniania konspiracyjnej przeszłości nie odpowiedział. Udało mu się uniknąć represji.

Po zakończeniu wojny podjął studia w Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Miał talent plastyczny, o czym świadczą liczne i interesujące rysunki, jakie pozostały w jego notatnikach. Zamiłowanie do rysowania miało mu towarzyszyć przez całe życie. W jednym z telewizyjnych wywiadów z lat sześćdziesiątych przyznawał zresztą, że woli rysować niż pisać. Jednak jego ciekawość świata i zachłanność intelektualna powodowała, że studiował kilka kierunków jednocześnie. Na Uniwersytecie Jagiellońskim słuchał wykładów wybitnych profesorów: Adama Krzyżanowskiego, Romana Ingardena, Władysława Konopczyńskiego. Jednak, nawiązując do tradycji rodzinnych, ukończył w 1947 roku Akademię Handlową (w Sopocie) ze stopniem magistra ekonomii. Nie był to jednak koniec jego uniwersyteckiej edukacji. Na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu odbył uwieńczone magisterium studia prawnicze. Pogłębiał tam również swe zainteresowania filozoficzne pod kierunkiem profesora Henryka Elzenberga, znakomitego znawcy m.in. filozofii starożytnej, któremu później dedykował piękny wiersz Do Marka Aurelego. Kierunek ten od 1950 roku kontynuował w Warszawie, ale go nie ukończył. Był to bowiem okres wzmożonej marksistowskiej indoktrynacji uniwersytetów.

Lata 1950-56 to okres, w którym dojrzewał jego talent literacki; jednocześnie konieczność utrzymania się powodowała, że podejmował pracę w różnych zawodach nie przystających do jego wykształcenia. Początkowo był redaktorem wychodzącego w Gdańsku Przeglądu Kupieckiego, następnie zatrudnił się w Banku Polskim. Z kolei jakiś czas pracował w sklepie jako subiekt, później w Nauczycielskiej Spółdzielni Pracy „Wspólna Sprawa” i jako ekonomista – projektant w Biurze Studiów i Projektów Przemysłu Torfowego. Przede wszystkim jednak tworzył, a pisał „do szuflady”, przesyłając jedynie swe utwory do oceny przyjaciołom. Nie włączył się w budowanie wspieranej przez władzę tak zwanej literatury socrealistycznej. Nie należał też wówczas do Związku Literatów Polskich i nie korzystał z żadnych przywilejów, jakie stwarzała władza dla członków tego Stowarzyszenia.

Związał się natomiast z katolickim nurtem życia literackiego spychanym przez komunistyczny reżim na margines życia społecznego. Debiutował w 1950 roku jako poeta ogłaszając w tygodniku Dziś i Jutro wiersze: Pożegnanie września, Napis oraz Złoty środek. Drukował też tam pod pseudonimami eseje oraz recenzje plastyczne i literackie.

W latach 1950-53 współpracował z wydawanym w Krakowie Tygodnikiem Powszechnym. Ogłaszał tam recenzje jako Bolesław Hertyński. Po odmowie w 1953 roku przez zespół redakcyjny wydrukowania nekrologu Stalina Tygodnik Powszechny został odebrany dotychczasowej redakcji i oddany bez zmiany tytułu grupie skupionej w Stowarzyszeniu PAX. Wówczas Herbert zrezygnował ze współpracy z tym pismem.

Na łamach krakowskiego tygodnika Życie Literackie miał miejsce w 1955 roku jego ponowny poetycki debiut prasowy. W 1956 roku nastąpiły w Polsce przemiany polityczne określane terminem „polskiego października”. Nastąpiła zmiana komunistycznej ekipy rządzącej. Wypuszczono na wolność więźniów politycznych – żołnierzy Armii Krajowej, działaczy niepodległościowych, a także złagodzono cenzurę.

Oznaczało to również odejście od postulowanego dotychczas przez komunistów, „jedynie słusznego” modelu literatury socrealistycznej. Inaczej okres ten określa się mianem „odwilży”. Te polityczne przemiany, aczkolwiek w jakimś stopniu pozytywne, poeta przyjął sceptycznie.

Tego roku Zbigniew Herbert opublikował swój debiutancki tom Struna światła, na który złożyły się wiersze pisane na przestrzeni piętnastu lat. Był to późny debiut, poeta miał wówczas 32 lata. Wiersze te od razu zwróciły uwagę krytyki literackiej. Porównywano wówczas Herberta do Czesława Miłosza oraz Tadeusza Różewicza, co chociaż nie było trafne, to jednak wskazywało na rangę tego debiutu. Zwracano uwagę na „szczęśliwą przystępność” utworów, a zarazem na to, że w wierszach tych -głęboko zakorzenionych w kulturze europejskiej – mówi się wprost o sytuacji współczesnego człowieka w historii. Krakowski krytyk Wiesław Paweł Szymański pisał: „Herbert stał się jednym z tych niewielu na naszym terenie poetów, którzy uchwycili na czym polega inteligencja dzisiejszej rzeczywistości”. W tym samym roku Herbert opublikował na łamach miesięcznika Twórczość dramat p. t. Jaskinia filozofów, którego głównym bohaterem jest Sokrates, niesłusznie oskarżony przez Ateńczyków i skazany na karę śmierci.

Rok później ukazał się tom wierszy Hermes, pies i gwiazda, którym Herbert zapewnił sobie wyjątkowe miejsce wśród powojennych poetów polskich. Tom potwierdził poprzednie sądy o jego wielkim talencie, dojrzałości intelektualnej i artystycznej. Poezja ta, czytelna i zrozumiała, komunikatywna zarówno w sferze językowej, jak i w pierwszej, jakby wierzchniej warstwie odbioru, zdobyła sobie uznanie młodych czytelników. Była rzetelnym rozrachunkiem z okresem okupacji, stała się „strumieniem światła” między tymi którzy polegli, a tymi, którzy przeżyli. Jednocześnie przemawiając „współczesnym” poetyckim językiem Herbert nawiązał świadomie do tradycji kultury europejskiej, a szczególnie do kultury śródziemnomorskiej. Wpisywał się zarazem tym samym do tradycji, z której czerpali najwięksi pisarze polscy – że wspomnę choćby Jana Kochanowskiego, Adama Mickiewicza, Cypriana Kamila Norwida, Juliusza Słowackiego, czy Henryka Sienkiewicza -zyskując w ten sposób uznanie starszych pokoleń w kraju. Paradoksalnie, nawiązanie do antyku dawało czytelnikowi możliwość lepszego zrozumienia współczesności. Wskazywało bowiem na analogię powtarzających się w historii – choć oczywiście w coraz innych wersjach – ciemnych i jasnych stron natury człowieka, przypominało występujące w dziejach Europy zmagania się między tendencjami demokratycznymi, uniwersalnymi a totalitarnymi.

Jednocześnie nawiązywanie przez Herberta do antyku umożliwiało zrozumienie polskich spraw poza krajem, gdyż poeta posługiwał się w swych utworach wspólnym kodem czytelnym dla kręgu europejskiego.

Po opublikowaniu drugiego tomu poezji Herbert w 1958 roku odbył podróż do Francji i Włoch, która zainspirowała powstanie kolejnych wierszy, a także znakomitego zbioru esejów Barbarzyńca w ogrodzie (1962 ).

Rok później wyjechał po raz pierwszy z przyjaciółmi, Magdaleną i Zbigniewem Czajkowskimi do Grecji, ojczyzny mitów i Homera, do której miał jeszcze sześciokrotnie wracać, zafascynowany kulturą i krajobrazem tego niezwykłego kraju. Refleksje z tych greckich spotkań z przeszłością złożyły się między innymi na tom prozy pod tytułem Labirynt nad morzem, który ukazał się dopiero po śmierci Herberta w roku 2000.

W latach 1965-71 Herbert kontynuował swoje podróże po Europie. Przebywał w Austrii, w Niemczech Zachodnich, Francji i Holandii, do której miał powrócić jeszcze w 1986 roku. Z głębokiego przeżycia wywołanego pobytami w tym kraju, szczególnie z wrażenia, jakie na nim wywarło malarstwo holenderskie, zrodził się później wybitny tom esejów pod tytułem Martwa natura z wędzidłem (1993).

Herbert, mimo że wiele podróżował, a nawet zamieszkiwał dłużej poza granicami kraju, nigdy nie zdecydował się na jego definitywne opuszczenie i emigrację. Wracał do kraju, mimo iż nie miał najmniejszych złudzeń co do tego, że Polska pod rządami totalitarnego systemu komunistycznego, jest krajem zniewolonym i chorym. Życie jego było w zasadzie wieloletnią tułaczką, z jednej strony pełną fascynacji, z drugiej zaś udręk i niedostatku. Tylko pozornie mogłoby się wydawać, że rosnąca z roku na rok sława literacka zapewniała mu wygodne i wolne od trosk materialnych życie.

Kolejne poetyckie książki Zbigniewa Herberta ukazywały się w kraju co parę lat, powiększały grono jego czytelników, utwierdzały jego ogólnopolski, a potem już międzynarodowy rozgłos i uznanie. W 1961 roku, po wydaniu trzeciego tomu wierszy Studium przedmiotu, został laureatem Studenckiego Festiwalu Kulturalnego w Gdańsku, gdzie obrano go Księciem Poetów.

Wkrótce jego poezje zostały przełożone na język angielski, włoski, niemiecki i szwedzki. Zyskały uznanie międzynarodowej krytyki literackiej. W 1963 roku poeta otrzymał prestiżową, państwową nagrodę austriacką im. Mikołaja Lenaua. Nagroda ta umożliwiła mu kontynuację podróży i studiów nad kulturą wcześniej już odwiedzanych krajów oraz bardzo intensywną pracę twórczą. W 1968 roku, w Paryżu, poeta zawarł związek małżeński z dużo wcześniej poznaną Katarzyną Dzieduszycką, z rodu jakże zasłużonego dla Lwowa, że wspomnę choćby założone przez hrabiego Włodzimierza Dzieduszyckiego w roku 1870 Muzeum Przyrodnicze.

Później, po wyjeździe do Stanów Zjednoczonych, przez jakiś czas wykładał w Uniwersytecie w Los Angeles w Kalifornii.

Tymczasem w kraju ukazał się słynny utwór Tren Fortynbrasa, który jest próbą reinterpretacji, lub raczej uzupełnieniem tragedii Szekspira Hamlet, a także czwarty zbiór wierszy Napis uznany za najwybitniejszy tom poetycki w 1969 roku. Książka została uhonorowana nagrodą Łódzkiego Festiwalu Poezji. W 1970 roku wydano Dramaty, zaś w 1971 Wiersze zebrane.

Wtedy właśnie poeta wrócił do Polski. Krótko był wykładowcą na Uniwersytecie Gdańskim. Włączył się w tok życia publicznego, został wybrany do Prezydium Zarządu Głównego Związku Literatów Polskich. W 1972 roku przyjęto go do Polskiego PEN-Clubu (zrezygnował z członkostwa w nim w 1991 roku). Rok później otrzymał kolejną prestiżową nagrodę austriacką imienia Gottfrieda von Herder.

W 1974 roku opublikowano jego chyba najsłynniejszy zbiór wierszy Pan Cogito.

Tytułowy bohater liryczny tomu to Pan Cogito — Pan Myślę. Imię jego zostało zaczerpnięte z maksymy francuskiego filozofa Kartezjusza (cogito ergo sum – myślę więc jestem). Pan Myślę to wspaniała kreacja poetycka -jakby archetyp człowieka. W całym swym uwikłaniu we współczesną rzeczywistość jest staroświecki. Potrafi być bardzo sympatyczny, niekiedy naiwny, autoironiczny, ale też stać go na heroiczne wybory. Potrafi podążać drogą Rolanda i Hektora. Jest jakby rozdwojony: – i cielesny – i mocno uduchowiony. Komiczny, a zarazem patetyczny. Sceptycznie przygląda się modzie na gnozę i magię. Nie akceptuje też zbudowanej głównie na hałasie muzyki rockowej. Oburza go współczesny przemysł rozrywkowy wytwarzający medialną rzeczywistość ekscesów i mordów. Czerpie jednak otuchę z tego, że „z czasem deprawatorzy osiwieją” (Pan Cogito o magii).

Począwszy od tego tomu postać Pana Cogito będzie towarzyszyła twórczości Herberta pojawiając się w coraz to nowych utworach i snując swe refleksje na nurtujące go tematy.

Znakomity krytyk, profesor Jacek Łukasiewicz w monografii Herbert, pisze: „Tom Pan Cogito stanowił nie tylko reakcję na nową sytuację kultury po rewolucji roku 1968, która nie była Herbertowi miła. Szuka się w nim też odpowiedzi na metafizyczne wyzwanie nicości”.

W latach 1975—80 państwo Herbertowie zamieszkiwali w Berlinie Zachodnim. W Polsce w roku 1980 w sierpniowych strajkach, które począwszy od Stoczni Gdańskiej ogarnęły cały kraj, powstał Niezależny Samorządny Związek Zawodowy „Solidarność”. Jego szeregi błyskawicznie rosły i wkrótce liczył on ponad 10 milionów członków. Stał się potężną siłą polityczną. Wysunął wobec komunistycznej władzy postulaty nie tylko ekonomiczne, ale także zmierzające do demokratyzacji, a w konsekwencji wybicia się Polski na niepodległość.

W styczniu 1981 roku Państwo Herbertowie wrócili do kraju. Poeta wszedł wówczas do redakcji wydawanego poza cenzurą znakomitego periodyku Zapis, w którym opublikował m.in. głośny wiersz Potęga smaku. Był to pełen nadziei i bardzo szczęśliwy okres w jego życiu. Wiersze jego zdobywały ogromną popularność, szczególnie wśród młodzieży, choć Herbert był raczej poetą kultury i intelektu, a nie twórcą tyrtejskim.

W nocy z 13 na 14 grudnia 1981 roku generał Wojciech Jaruzelski, I sekretarz KC PZPR, premier i zarazem zwierzchnik sił zbrojnych, wprowadził na terenie całego kraju stan wojenny skierowany przeciwko „Solidarności”. W świetle prawa był to zamach stanu. Powstała tzw. Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego, która wystawiła całą armię, milicję i tajne służby (razem około miliona osób). Aresztowano tysiące bezbronnych działaczy „Solidarności” łącznie z legendarnym przywódcą Lechem Wałęsą – późniejszym laureatem pokojowej Nagrody Nobla – i osadzono ich w więzieniach. Próbujących organizować protesty robotników i studentów bito pałkami, a tych najbardziej opornych – górników z kopalni „Wujek” — zabito. Zawieszono wydawanie czasopism, a także działalność wszystkich związków twórczych. Przerwano odbywający się wówczas w Warszawie Kongres Kultury Polskiej – forum niezależnej myśli, które skupiało najwybitniejszych artystów, pisarzy, intelektualistów z kraju i z zagranicy. Przed Pałacem Kultury, gdzie się Kongres odbywał, stanęły czołgi. Bowiem władza komunistyczna na równi z robotnikami obawiała się intelektualistów i pełnego zdemaskowania przez nich reżimu.

Na tragedię stanu wojennego Herbert zareagował najwspanialej jak tylko może poeta, to znaczy znakomitym tomem Raport z oblężonego Miasta. Książka ukazała się najpierw w emigracyjnym wydawnictwie Kultura w Paryżu w roku 1983, a rok później w podziemnym wydawnictwie w kraju w postaci wyboru utworów z tego tomu pod nazwą 18 wierszy. Tytułowy utwór Raport z oblężonego Miasta wyraźnie nawiązuje do stanu wojennego (jest w nim mowa o internowaniu, pomocy żywnościowej z Zachodu). Bohaterem lirycznym utworu jest kronikarz, który opisuje kolejne etapy oblężenia. Można odczytać jego przywiązanie do Miasta, poczucie zniewolenia i poniżenia. Przytacza różne fakty: mordy, puste magazyny i sklepy, samobójstwo jednego z obrońców, itd.

Ale można ten utwór odczytać jeszcze inaczej, a ów „raport” może dotyczyć „oblężenia” w ogóle, na przestrzeni całych dziejów Polski i Europy. Herbert wykazał raz jeszcze, że potrafi z konkretnej sytuacji politycznej wyprowadzić sens uniwersalny. Wiersz mówi o wyniszczających obrońców skutkach oblężenia i byłby pesymistyczny, gdyby nie ostatnia fraza: „tylko sny nasze nie zostały upokorzone”. Wskazuje tym samym, że sfera duchowa – snów i myśli – nie da się zniewolić. Właśnie w niej obrońcy Miasta zachowują godność i wolność.

Stan wojenny państwo Herbertowie przeżyli w Polsce. Wiersze autora Pana Cogito przepisywano na maszynie, powielano w konspiracyjnych, podziemnych drukarniach, czytano na zamkniętych spotkaniach, recytowano. Jego wiersz Przesłanie był odczytywany przez kręgi działających nadal w podziemiu członków i sympatyków „Solidarności” jako wezwanie do oporu – wbrew tragicznej sytuacji. Kończąca wiersz fraza „Bądź wierny – idź” stała się swoistym hasłem opozycji. Poeta zresztą sam brał udział w spotkaniach autorskich, które odbywały się w kościołach, jedynych ostojach wolności, gdzie się można było swobodnie wypowiedzieć. Odbywały się one przy udziale licznych audytoriów.

Mieszkanie w Warszawie przy ulicy Promenady 21, gdzie wówczas mieszkali, było pod stałą kontrolą milicji. Tymczasem w miarę upływu czasu dział się w tej tragedii stanu wojennego jeszcze inny dramat. Gwałtownie bowiem pogarszał się stan zdrowia Herberta, który cierpiał na depresję. Niewątpliwie miała na to wpływ otaczająca poetę ponura rzeczywistość i dawne przeżycia. Chcąc ratować jego zdrowie małżonka skłoniła go do wyjazdu z kraju. Najpierw udał się do Paryża, następnie do Holandii. Mimo przewlekłej choroby usilnie pracował w bibliotekach pogłębiając studia nad malarstwem starych mistrzów. Powstała wówczas wspomniana już książka Martwa natura z wędzidłem.

Tymczasem w kraju ciągle narastało niezadowolenie spowodowane dramatyczną wręcz sytuacją ekonomiczną. Rządząca ekipa komunistyczna zdawała sobie sprawę, że dłużej już nie będzie w stanie utrzymać pełni władzy. Doszło do obrad tzw. „Okrągłego Stołu”, do których zasiedli zarówno przedstawiciele władz jak i opozycji. Ustalono, że w czerwcu 1989 roku nastąpią pierwsze wolne wybory w powojennej Polsce. Wbrew przewidywaniom komunistów i ku ich zaskoczeniu wybory wygrali przedstawiciele „Solidarności”, mimo iż nie dysponowali odpowiednim aparatem administracyjnym, który mógłby być pomocny w czasie akcji wyborczej. Nastąpił kompletny już rozpad komunizmu. Powstała wolna III Rzeczpospolita Polska i w następstwie tego faktu kraj musiały opuścić wojska radzieckie stacjonujące tu od 1944 roku.

Poeta wrócił do ojczyzny w roku 1992. Zastane przemiany z jednej strony cieszyły go, a z drugiej napełniały niepokojem. Dawał temu wyraz w licznych wypowiedziach i artykułach. Jako były żołnierz Armii Krajowej nie akceptował sytuacji zbyt daleko idącego politycznego kompromisu, domagał się między innymi osądzenia wszelkich zbrodni popełnionych przed 1989 rokiem, w tym skrytobójczych. Był zbyt prostolinijny i zarazem dalekowzroczny, by akceptować niezupełnie jasną sytuację. Wiedział bowiem, że w dalszej perspektywie może okazać się ona groźniejsza od rzeczywistości czołgów może doprowadzić do rozpadu etosu „Solidarności” i osłabić postawy patriotyzmu. Podpisał oświadczenie w sprawie dekomunizacji opublikowane w kwartalniku Arka w 1992 roku. Napisał też list do ówczesnego prezydenta Lecha Wałęsy w sprawie pełnej rehabilitacji pułkownika Ryszarda Kuklińskiego, który przed wprowadzeniem stanu wojennego ostrzegł Amerykanów o planach generała Jaruzelskiego, za co został skazany zaocznie na karę śmierci.

Herbert nie interesował się wyłącznie sprawami polskimi, ale był wyczulony na dziejącą się wszędzie niesprawiedliwość. Wystosował wraz z innymi intelektualistami list do prezydenta Dudajewa przesyłając wyrazy poparcia dla walczących o swą niepodległość Czeczenów. List ten stał się początkiem szeroko zakrojonej akcji pomocy humanitarnej, którą organizowano w Polsce.

Pisał polityczne artykuły i ogłaszał je głównie w Tygodniku Solidarność. We wspomnianej już monografii Herbert profesor Jacek Łukasiewicz pisze: „[…] Tygodnik Solidarność opublikował uwagi Herberta do programu Akcji Wyborczej „Solidarność”. Pisarz postulował w nich konieczność mocniejszych rozliczeń z przeszłością, zarzucał lekceważenie w programie spraw wsi, na czym jego zdaniem, zaciążyła robotniczo — inteligencka genealogia „Solidarności”. Wreszcie miał za złe autorom programu fragmentaryczne i ogólnikowe potraktowanie spraw kultury. Język Herberta był w tej publicystyce ostry. Sądy o ludziach, zwłaszcza o generałach i pisarzach, bezwzględne”.

Pogarszający się ciągle stan zdrowia poety – a do wspomnianej choroby doszła jeszcze astma -nie blokował jego dalszej pracy literackiej i intelektualnej. Pisał leżąc w łóżku oparty na ręce, która podobno w łokciu krwawiła. Wiersze pożegnalne odnajdujemy już w tomie zatytułowanym Elegia na odejście (1990). Inaczej jeszcze brzmi ten ton w zbiorze Rovigo (1992). Ostatnia poetycka książka Epilog burzy brzmi czystą, przejmującą nutą, także modlitwy.

Poeta zmarł 28 lipca 1998 roku w Warszawie. Nad miastem szalała właśnie burza. Został pochowany na Cmentarzu Powązkowskim.

Już po jego odejściu, dzięki staraniom żony, ukazały się zebrane z maszynopisów i rękopisów trzy książki. Pierwsza to zbiór esejów Labirynt nad morzem, poświęconych głównie kulturze Śródziemnomorza. Książka wraz ze wspomnianymi wcześniej esejami zawartymi w tomie Barbarzyńca w ogrodzie i Martwa natura z wędzidłem tworzy najwspanialszą eseistyczną trylogię w kulturze polskiej.

W 2001 roku ukazał się w Krakowie bardzo starannie i ciekawie opracowany przez Ryszarda Krynickiego tom prozy Król mrówek. Mitologia prywatna. Zawiera on często przekorne, pełne meandrów reinterpretacje mitów antycznych.

W tymże samym roku w Warszawie został opublikowany liczący ponad 700 stron tom Węzeł gordyjski składający się z pism rozproszonych. Zebrano w nim drukowane w latach 1948-1998 w prasie polskiej eseje i prozę publicystyczną Herberta. Są to formy literackie, które poeta sam przeznaczył do druku. Właśnie w tych krótkich, często tylko dwustronicowych tekstach, pisanych na przestrzeni lat czterdziestu, widać konsekwencję i spójność herbertowskiego myślenia. Książka prezentuje całe bogactwo wypowiedzi literackiej, bo i prozę poetycką, i reportaż, felieton, szkic krytyczny, opowiadanie, notę. Słusznie Paweł Kądziela, który tom opracował, nazywa Herberta w nocie wydawniczej mistrzem miniatury.

Wciąż trudno jest pisać o Zbigniewie Herbercie, bo jego twórczość, która rozświetlała mroki totalitaryzmu i towarzyszyła polskiej i europejskiej inteligencji przez dziesiątki lat, była bardzo osobiście i różnorodnie odczytywana. Wiersze jego, z pozoru proste, nigdy nie są jednak dookreślone do końca. Są zaledwie naszkicowaną drogą do własnych poszukiwań i odkryć odbiorcy. Pisarz ma świadomość, że często jego utwory są czytane przez ludzi znajdujących się w swoistym chaosie semantycznym, tragicznie uwikłanych w historię, chwiejnych i pełnych wątpliwości. Unika łatwego dydaktyzmu. Jego dzieło wymaga od czytelnika przygotowania, aby mógł zrozumieć liczne odnośniki kulturowe. Jednak ten wysiłek ma wartość budującą. Można chyba powiedzieć, że w jakimś sensie, każdy czytelnik ma „swego Herberta”.

Stąd może taka różnorodność i bogactwo wypowiedzi krytyczno-literackich, jaka towarzyszyła Herbertowi od chwili jego debiutu. Chyba żaden polski pisarz współczesny nie doczekał się tylu uważnych analiz swej twórczości.

Adam Zagajewski w szkicu Początek wspominania pisze: „W doskonałych nieraz książkach i szkicach poszukiwano zasady poezji Herberta: neoklasycyzm, uciekinier z utopii, poeta wierności, głos cierpienia. Jego twórczość dziwnie jest odporna na krytyczne dociekania; a zwłaszcza opiera się próbie znalezienia w niej jednego centralnego punktu. Może jest tak, że niektóre wyobraźnie poetyckie stoją rzeczywiście na czymś pojedynczym, nie dającym się już rozszczepić, podczas gdy inne zbudowane są raczej na wielości, na relacji, na komplikacji. I wydaje mi się, że świat poetycki Herberta – mimo że, paradoksalnie, słyszymy tu zawsze ten sam silny głos – należy raczej do drugiej rodziny”.

Pisali o nim wszyscy najwybitniejsi krytycy polscy, jak też europejscy i amerykańscy. Wybrana bibliografia prac krytycznych poświęcona autorowi Pana Cogito zamyka się liczbą ponad trzystu. To cała biblioteka. Oprócz artykułów w różnorodnych czasopismach ukazały się osobne książki, żeby wymienić tylko najciekawsze: Andrzeja Kaliszewskiego Gry Pana Cogito (Kraków 1982), Stanisława Barańczaka Uciekinier z utopii. O poezji Zbigniewa Herberta (Warszawa 1990), Jacka Łukasiewicza Poezja Zbigniewa Herberta (Wrocław 1990) oraz wspomniana już monografia tego samego autora – Herbert (Wrocław 2001).

Ponadto w formie osobnych książek wyszły dwa zbiorowe tomy szkiców Dlaczego Herbert. Wiersze i komentarze. (Łódź 1992) i Czytanie Herberta (Poznań 1995) oraz dwutomowa praca Poznawanie Herberta (Kraków 1998).

Międzynarodowe uznanie dla jego twórczości przejawiło się uhonorowaniem tego wielkiego poety ponad trzydziestoma nagrodami. Wspominałem już o najważniejszych, wypada jednak wymienić choćby jeszcze kilka. Są to: Węgierska Nagroda Bethlena (1987), Nagroda im. B. Schulza ufundowana przez amerykański PEN-Club (1988), Nagroda Jerozolimy (1990), Nagroda Krytyków Niemieckich za najlepszą książkę roku – Martwą naturę z wędzidłem (1994), Nagroda T.S.Eliota (1995), Nagroda miasta Miinster za tom Rovigo (1996).

Ponadto Herbert został zaproszony do udziału w międzynarodowych gremiach intelektualnych, m.in.: Akademie der Künste w Berlinie Zachodnim, Bayerische Akademie fur der Schönen Künste w Monachium, Amerikan Academy and Institute of Letters i Academy of Arts and Sciences w USA. W opinii wielu Polaków to właśnie Herbert w sposób szczególny zasłużył i powinien otrzymać Nagrodę Nobla. Obecnie jego wiersze znajdują się w Polsce w kanonie lektur szkolnych. Istnieją szkoły jego imienia. Odbywają się zjazdy herbertologów.

Sztuki Herberta są często wystawiane przez najciekawsze zespoły teatralne w kraju. 13 grudnia 2001 roku – w 20 rocznicę wprowadzenia stanu wojennego – odbył się w Krakowie Kongres Kultury Polskiej. Wzięło w nim udział grono wybitnych intelektualistów, a gościem honorowym był Ryszard Kaczorowski, były prezydent polskiego rządu emigracyjnego w Londynie. W reprezentacyjnej sali Rady Obrad Miasta Krakowa widniało ogromne zdjęcie Zbigniewa Herberta, który niejako patronował temu przedsięwzięciu. Obradom towarzyszyła wystawa Zbigniew Herbert. Epilog Burzy., zorganizowana przez Muzeum Literatury w Warszawie według scenariusza Marii Doroty Pieńkowskiej.

Niedawno Pani Katarzyna Herbert stwierdziła, że po ostatnim wydaniu trzech książek prozą; Króla Mrówek, Labiryntu i Węzła gordyjskiego nie pozostało już nic z twórczości męża, co mogłoby jeszcze zostać opublikowane. Teraz, gdy otwarto nam wszystkie drzwi do skarbca herbertowskiego dzieła, można spróbować odpowiedzieć na pytanie – co ten, jeden z najgenialniejszych pisarzy drugiej połowy XX wieku, zawdzięcza Lwowowi? Jaki obraz miasta zostawia w swych utworach potomnym?

Herbert bardzo pracowicie przez całe życie pogłębiał swoją różnorodną i głęboką wiedzę. Ale – jak sądzę – całą formację duchową wyniósł z rodzinnego miasta, które wszak opuścił jako dojrzały człowiek.

Przedwojenny Lwów był miastem otwartym na świat, na Europę, miastem uniwersyteckim o wielkich osiągnięciach naukowych; miastem gorącego patriotyzmu (określanego krótko hasłem semper fidelis – zawsze wierny), ale także tolerancji, jak również specyficznego humoru.

I właśnie te cechy charakterystyczne dla atmosfery grodu nad Pełtwią kształtowały sposób myślenia i postępowania młodych pokoleń. W pełni odnajduję je także w postawie i dziele Herberta.

Warto w tym miejscu wspomnieć, że Herbert był człowiekiem nie tylko głębokiego patriotyzmu, chłonnym i otwartym w odniesieniu do osób, które reprezentowały inne kultury, ale stałą cechą jego charakteru był również humor. Pełen uroku, uwielbiał żarty, rozśmieszał otoczenie -jak wspominają osoby, które go znały. Być może była to z jednej strony cecha charakteru, z drugiej zaś jakaś świadoma chęć odreagowania tragedii, jakie niosła historia i los osobisty.

Wychowany w mieście o wspaniałych i różnorodnych tradycjach kulturalnych, pełnym fascynujących budowli i muzeów, całe życie poświęcił na podróże do innych niezwykłych miast Europy, na odkrywanie ich osobliwości, zwiedzanie muzeów i studiowanie oryginalnych dzieł sztuki. Bez wątpienia jednak ów gust artystyczny, owa ciekawość osobliwości aglomeracji, wywodzi się ze Lwowa. Charakterystyczne, że bliższe mu było pojęcie -jakby to się dzisiaj nazywało – „małej ojczyzny”, stąd zapewne jego studia były często opisami dziejów włoskich miast – republik i greckich poleis – miast-państw. Kiedy się czyta esej Siena z tomu Barbarzyńca w ogrodzie odnosi się wrażenie, że pisał to ktoś, kto umiejętności wędrówki po osobliwościach włoskiego miasta uczył się nad Pełtwią. Zwiedzając zresztą Sienę, Herbert był z pewnością po lekturze znakomitej monografii tego miasta pióra Kazimierza Chłędowskiego, badacza związanego przez wiele lat ze Lwowem. Z kolei zwiedzanie Paryża Herbert rozpoczął, jak wspomina, z „Przewodnikiem po Europie” wydanym przez Akademicki Klub Turystyczny we Lwowie, a pochodzącym z ojcowskiej biblioteki.

Ton jego wierszy o Lwowie najlepiej chyba oddaje przymiotnik „rodzinny” – a więc bardzo serdeczny, bliski i ciepły. Trzeba jednak podkreślić, że Herbert nigdy nie nazywał w swoich wierszach Lwowa po imieniu. Czynił to zapewne nie tylko ze względu na cenzurę w powojennej Polsce, ale też z innych przyczyn. Wszystkie inne miasta potrzebowały w jego twórczości imion -a to jedno -nie…

Piękne, szczęśliwe lata dzieciństwa, jasne chwile ocienione mroczną chmurą i burzą okresu okupacji, powracały w jego pamięci gdziekolwiek był. Poetyckie portrety rodziny, obrazy bliskich domowych przedmiotów -klamki, schodów, lampy, portiery – wspomnienia drogi do szkoły, lekcji szkolnych, wędrówki na Wysoki Zamek, pogłosu jadącego tramwaju, przypomnienie nieba nad Łyczakowem, układają się w powojennych utworach w pewien ciąg, panoramę ulotnej pamięci.

Świadczą, że Lwów był zawsze obecny w świadomości autora Struny światła, podróżował z nim po całej Polsce, Europie, Ameryce. W jakimś sensie Lwów był z nim wszędzie, bo nie wyjeżdża się nigdy – w sensie duchowym – z krainy dzieciństwa i młodości.

Pierwszą postacią, słońcem istnienia, jest matka. Poetyckie jej „przywołania” odnajdujemy w debiutanckim tomie Struna światła i później w Panu Cogito. W obu poeta rysuje obraz oddalania się dziecka od matki w sensie fizycznym i duchowym, a zarazem ukazuje nieprzemijalną trwałość łączących ich więzi. Pierwszy utwór rozpoczyna się konstatacją przemijania:

Myślałem: nigdy się nie zmieni zawsze będzie czekała ubrana w białą suknię i niebieskie oczy na progu wszystkich dni zawsze będzie uśmiechała się wkładając ten naszyjnik

Lecz naszyjnik z pereł, które żyją tylko na matczynej piersi, rozpada się – perły umierają w szparach podłogi, mama się zmienia, zmienia się i mały syn, o którym myśli z trwogą, czytając po latach jego gorzki wiersz. Lamentuje:

nieunoszony żalu z jakich pije on studni po jakich drogach chodzi syn niepodobny do marzeń karmiłam mlekiem łagodnym jego spala niepokój krwią go obmyłam ciepłą ręce ma zimne i szorstkie

Ten „niepodobny do marzeń” jest jednak synem, do którego po latach stara już matka pisze list, a w nim „litery stoją osobno, jak kochające serca”.

Matka z wiersza w tomie Pan Cogito porównana jest do mitycznej Mojry-Lachesis, snującej wątek istnienia. Syn upada jej z kolan, jak kłębek włóczki, toczy się po nierównościach i ulega dramatycznym przemianom. Choć „chciała uchronić” nigdy już nie wróci „na słodki tron jej kolan”, ale „Wyciągnięte ręce świecą w ciemności jak stare miasto”.

Są to ręce matki, które rozświecają panujące w życiu poety ciemności. Te ręce porównane zostały do świateł starego miasta, zapewne Lwowa. Dwa obrazy: matki i miasta nakładają się na siebie, dookreśląją i ubogacają. Świecą z daleka jak latarnia na morzu.

Kolana mamy, czy babci, stanowią dla malca zawsze bezpieczne i szczęśliwe miejsce, są też wyróżniające – to „tron kolan”. Wiersz Babcia z tomu Epilog Burzy poświęcony Marii z Bałabanów rozpoczyna się najpiękniejszym i najczulszym zwrotem: „moja przenajświętsza babcia”. Przypomina te szczęśliwe chwile, gdy przyszły poeta siedział na jej kolanach, a babcia opowiadała mu „wszechświat”, ale w swej dobroci i mądrości pomijała tragedie, jakie spotkały Ormian:

wie że doczekam i sam poznam bez słów zaklęć i płaczu szorstkich powierzchnię i dno słowa

Obraz przedstawiony w wierszu „Babcia”, jest bliski archetypom religijnym. Babcia jest nie tylko „przenajświętsza”, ale ubrana w suknię zapinaną na „niezliczoną ilość guzików „jak gwiazdozbiór” i obdarzona epitetem „Maria Doświadczona”. Sacrum miesza się z ludzką kondycją.

Inną postacią z kręgu rodzinnego jest siostra, której bliskie istnienie podważa „principium individuationis”. Jest alter ego tylko odmiennej płci (wiersz Siostra z tomu Pan Cogito). Inaczej niż babcia, matka, czy siostra jawi się w wierszach Herberta ojciec. W Rozmyślaniach o ojcu z tomu Pan Cogito, na początku przypomina trochę starotestamentowego Boga Ojca:

JEGO TWARZ groźna w chmurze nad wodami dzieciństwa tak rzadko trzymał w ręku moją ciepłą głowę podany do wierzenia win nie przebaczający karczował bowiem lasy i prostował ścieżki wysoko niósł latarnię gdy weszliśmy w noc myślałem że usiądę po jego prawicy i rozdzielać będziemy światło od ciemności i sądzić naszych żywych – stało się inaczej

Później ojciec zmalał „pomniejszał swoje ciało abym mógł je przyjąć”, a mimo to, paradoksalnie, jednak „on sam rośnie we mnie jemy nasze klęski/ wybuchamy śmiechem.”

W tomie „Struna światła” w wierszu p.t. Ojciec poznajemy jego upodobania. Wiemy, że palił „Przedni Macedoński”, czytał powieści Anatola France’a, lubił podróże – rzeczywiste i wyimaginowane.

Babcia, mama, ojciec, rodzeństwo to krąg rodzinny, który określa się słowem dom. Dlatego w wierszu o tym samym tytule nie znajdujemy opisu konkretnego budynku. Pojawia się wprawdzie „sześcian” – ale „dzieciństwa”, „kostka” – ale „wzruszenia”. Wyraźnie zaznacza się tutaj priorytet ducha nad rzeczywistością materialną. Ważniejsza jest atmosfera i więź duchowa, niż same ściany. Tym bardziej dramatyczne jest doświadczenie utraty obu tych przestrzeni.

Dom nad porami roku dom dzieci zwierząt i jabłek […] dom był lunetą dzieciństwa dom był skórą wzruszenia policzkiem siostry gałęzią drzewa

W tym domu znajdują się bliskie przedmioty. To m.in. lampa, pióro i kałamarz wspominane później z czułością (wiersz Elegia na odejście pióra, atramentu i lampy z tomu pod tytułem Elegia na odejście). Nie tylko bowiem bliskie osoby, ale i przedmioty domowe, nabierają niemalże sakralnego wymiaru: „Światło mego dzieciństwa, lampo błogosławiona”. Ale, jak sądzę, wybór właśnie tych trzech przedmiotów nie jest przypadkowy. To przecież one towarzyszą początkom pisania, choćby miały to być pierwsze stawiane jeszcze nieporadnie litery. Pisze więc elegię na tych swoich przyjaciół dzieciństwa, których tak lekkomyślnie – jak wyznaje – opuścił:

lekkomyślnie opuszczamy ogrody dzieciństwa ogrody rzeczy roniąc w ucieczce manuskrypty lampki oliwne godność pióro taka jest nasza złudna podróż na krawędzi nicości

Elegia ta jest jednak po herbertowsku niejednoznaczna. Bowiem, choć konkretne przedmioty w sensie materialnym zaginęły, to przecież ich piękno i istotę ocala wiersz. Pierwsza litera stawiana jeszcze w domu powraca jakby do swego źródła w pięknej literackiej formie.

W wierszu Nigdy o tobie z tomu Hermes, Pies i Gwiazda składa wyznanie pełne szacunku i pokory:

Nigdy o tobie nie ośmielam się mówić ogromne niebo mojej dzielnicy Nie opiszę nawet domu który zna wszystkie ucieczki i moje powroty choć mały jest i nic opuszcza powieki zamkniętej nic nie odda zapachu zielonej portiery ani skrzypienia schodów po których wnoszę zapalone lampę ani liścia nad bramą

Słowo jest bezradne wobec bogactwa świata, różnorodności istnienia: piękna dzielnicy, miasta, kształtu znajomych, drogich przedmiotów z domu; słowo nie jest w stanie przekazać niepowtarzalnego zapachu, skrzypienia starych, drewnianych schodów w domu, a wobec tego poeta konkluduje:

Nie dziwcie się, że nie umiemy opisywać świata tylko mówimy do rzeczy czule po imieniu

Zwraca uwagę właśnie ów bezpośredni zwrot, zarówno do konkretnych przedmiotów jak i do miasta. To nazywanie świata bezpośrednio po imieniu, jak się mówi do osób najbliższych. Przywołania tamtego Lwowa mają często charakter swoistej litanii.

W Labiryncie nad morzem Herbert opisuje szkołę, do której uczęszczał -VIII Gimnazjum imienia Króla Kazimierza Wielkiego: „Gimnazjum stało na wzgórzu. Był to biały, trzypiętrowy gmach o dużych oknach, z czerwonym, spadzistym dachem. Jeśli wyróżniał się czymkolwiek, to surową prostotą. Fasada bez ozdób, tylko na szczycie znajdowała się płaskorzeźba przedstawiająca orła. Pod płaskorzeźbą jakby miejsce na napis. Najstosowniejsza była łacińska sentencja w rodzaju „Felix qui potuit rerum cognoscere causa”.

Odtworzył swoje wrażenia pierwszego spotkania z tym gmachem, słuchowe i zapachowe, strach zagubionego w nim nowego ucznia

Przypomniał też uroczy zwyczaj dotykania buta patrona szkoły po wejściu do gmachu.

Spośród nauczycieli na trwale zapisał się w pamięci poety surowy łacinnik Grzegorz Jasilkowski, zwany przez uczniów Grzesiem. Wspomina go z humorem: „[…] Był dla nas uosobieniem męskości, a także tego, co rzymskie […] Uśmiechał się rzadko, a jeżeli już, to sardonicznie, natomiast skala jego gniewu była nieporównana w swoim bogactwie i odcieniach — od ironicznego syku, przez retoryczną tyradę o powinnościach młodzieńców, aż do padającego jak jowiszowy grom: siadaj, durniu! […]”

Obraz lekcji prowadzonych przez Grzesia przypomina komiczne sceny z filmu Felliniego „Amarcord”: „[…] Więc uczyliśmy się łaciny u Grzesia. Jak? W męce. Panował w klasie dryl niemal wojskowy, a dwóje sypały się gęsto. Kiedy atmosfera stawała się nie do zniesienia, nasz profesor – centurion podrywał nas z ławek i pozwalał na całe gardło ryczeć (byle po łacinie) […] najczęściej Ave Caesar, morituri te salutant […]”.

Ale też to właśnie dzięki temu wymagającemu nauczycielowi Herbert posiadł, jak wyznaje, sztukę analizy tekstu poetyckiego, wyczulenie na metrum i melodykę utworu, poznał Horacego, podstawowe wiadomości o kulturze śródziemnomorskiej. I wiele lat później, kiedy po raz pierwszy znalazł się na Forum Romanum, mógł dokładnie rozpoznać budowle, które na nim stoją.

Głębsze zainteresowanie kulturą antyczną zawdzięczał nie tylko szkole, ale także domowi. Trzeba podkreślić, że Lwów był w tym czasie ważnym ośrodkiem w Polsce w zakresie badań nad kulturą antyczną. Warto z wybitnych filologów klasycznych wspomnieć chociażby kilka nazwisk profesorów: Stanisława Witkowskiego, Ryszarda Ganszyńca, Jerzego Manteufla, Mariana Auerbacha, Stanisława Pilcha. Wyniki ich badań i prace publikowały na bieżąco wydawnictwa uniwersyteckie i „Ossolineum”. Fascynacja antykiem była widoczna na fasadach kamienic, w muzeach, czy choćby na Rynku miasta, gdzie dotychczas przechodnia zachwycaj ą kopie starożytnych rzeźb. Czytanie dzieł klasyków było tradycją rodzinną Herbertów. Musiały być one zatem przedmiotem rozmów w domu. Z wiersza p.t. Przemiany Liwusza z tomu Elegia na odejście dowiadujemy się o różnym sposobie interpretowania historii antycznej. Lektury klasyczne były dobrane dla szkół imperium austro – węgierskiego tak, by umocnić w uczniach pogardę dla narodów podbitych, a szacunek dla zwycięzców. Dzięki sposobowi interpretacji uczniowie nabierali przekonania, iż przypadł im w udziale los Rzymian, mimo iż faktycznie wywodzili się z narodów pokonanych. Takim mistyfikacjom mógł ulegać dziadek.

Dopiero mój ociec i ja za nim czytaliśmy Liwiusza przeciw Liwiuszowi pilnie badając to co jest pod freskiem […] Mój ojciec wiedział dobrze i ja także wiem że któregoś dnia na dalekich krańcach bez znaków niebieskich W Panonii Sarajewie czy tez Trebizondzie w mieście nad zimnym morzem lub w dolinie Panszir wybuchnie lokalny pożar i runie imperium

Czytanie „Liwiusza przeciw Liwiuszowi” oznacza, umiejętność krytycznej analizy historii antycznej. Ale nie tylko, bo także historii w ogóle, odczytywania jej zgodnie z prawdą, a nie według spreparowanych na użytek zwycięzców wersji. Badanie dziejów rzymskich może też nasuwać optymistyczny wniosek, że w końcu każde imperium upadnie. Faktycznie wiersz ten, napisany w latach osiemdziesiątych, przepowiada rozpad Związku Radzieckiego.

Herbert należy do tych twórców, którzy zostali obdarzeni umiejętnością zobrazowania wielkich wydarzeń dziejowych poprzez losy jednostek zmagających się z potęgą przemocy. Debiutancki tom Struna światła otwiera wiersz Dwie krople.

Jest to jego pierwszy utwór pisany jeszcze we Lwowie, na którego publikację się zdecydował. Zawiera on opis konkretnej sytuacji, którą przeżył. Miał wtedy kilkanaście lat: „Była wojna. W czasie jednego z ciężkich bombardowań zbiegłem do schronu i wtedy na schodach zauważyłem w przelocie, gdyż pędzony byłem strachem – dwoje młodych ludzi, którzy całowali się. To było naprawdę niezwykłe w tej sytuacji”.

I właśnie opis tej sytuacji, kiedy dwoje młodych ludzi we Lwowie przeciwstawia szalejącemu okrucieństwu kruchą potęgą miłości, jest uniwersalnym obrazem, od którego rozpoczyna swą literacką drogę. O okresie wrześniowej klęski mówi też wiersz Pożegnanie września z tego samego tomu.

Później, po ostatecznym – jak się okazało – opuszczeniu Lwowa, bliskie, serdeczne obrazy miasta zacierają się, choć nadal było ono obecne w jego myślach. W wierszu Moje miasto z tomu Hermes, Pies i Gwiazda skarży się na ułomność pamięci, z której ubywa coraz więcej szczegółów. Nazywają skarbcem z dziurawym dnem, która roni drogie kamienie. Ale też wyznaje:

Co noc Staję boso przed zatrzaśniętą bramą mego miasta

Staje więc jak pokutnik, błagalnik, wygnaniec. Obraz Lwowa, w twórczości Herberta rodzinny, bliski, pełen panoram, a zarazem szczegółów, których w pełni nie można uchwycić i wyrazić, obraz miasta tragicznie ulegający zagładzie w pamięci – a równocześnie obraz, do którego ciągle się wraca – jest bardzo sugestywny.

Przywoływany przez wiele lat został jeszcze artystycznie i ideowo wzbogacony, a zarazem przemieniony. Stał się w końcu obrazem miasta pisanego przez duże M. Miasta „bez granic i kresu” – symbolu całej kultury śródziemnomorskiej i tych wartości, które są dla tej kultury najcenniejsze. Miasta tego nie ma na żadnej mapie:

w moim mieście którego nie ma na żadnej mapie świata jest taki chleb co żywić może całe życie czarny jak dola tułacza jak kamień, woda, chleb, trwanie wież o świcie
(W mieście z tomu Epilog burzy)

Ale też Miasta tego trzeba bronić — nawet gdy będzie to bardzo trudne, gdy pozostanie tylko garstka, czy nawet jeden obrońca:
i jeśli Miasto padnie a ocaleje jeden on będzie Miasto
(Raport z oblężonego Miasta)

Uniwersalne przesłanie Herberta skierowane jest do każdego.

Mariusz Olbromski